Ludzie wkoło zachowywali się tak jakby śmieciaki nie istniały. Czy tylko ja je dostrzegam? Czyżbym dostawał pomieszania zmysłów. Może tylko ja mam urojenia, a żadne śmieciaki nie istnieją. A może to tylko pojedyncze przypadki?
Postanowiłem działać zanim skołowany umysł zechce spłatać mi figla.
Będąc małym chłopcem, nasłuchałem się od wędrownych bajarzy o Jeziorze, po powierzchni którego wędrują istoty utkane ze splotów najczystszego światła gwiazd, odbitych w bezksiężycową noc, na jego krystalicznie czystej tafli. Legenda głosiła iż zanurzenie się w wodach owego Jeziora, leczyło tak ciało jak i ducha, przywracając pełną harmonię i wyciszając niespokojny umysł. Wieść niosła, iż Jezioro położone jest gdzieś na rubieżach pewnej pobliskiej wioski. Zaprzęgłem więc swojego wiernego rumaka i ruszyłem czym prędzej w poszukiwaniu tegoż miejsca.
Dotarłszy nad Jezioro okazało się, że śmieciaki nie są jedynie wytworem mojej wyobraźni. Ich ciężka jednostka zbrojna tarasowała dostęp do Jeziora, nie dając skorzystać z jego dobroczynnego działania strudzonym wędrowcom. Ów śmieciak był ogromny. Żaden z przybyłych śmiałków, wliczając mnie, nie ważył się nawet zbliżać do rozłożystego potwora w obawie o bycie w całości pochłoniętym.
-A gdzie się podział strażnik jeziora? Spytałem miejscowego, który wpatrywał się w kolosa z wytrzeszczonymi z przestrachu oczami.
-Uciekł kiedy tylko to "coś" pojawiło się na horyzoncie. Odpowiedział. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak przerażonego.
-Niemożliwe! Odrzekłem. -Przecież strażnik jeziora słynie ze swojego męstwa i nieugiętości. Zostawiłem tłum za sobą i postanowiłem go odnaleźć.
-A jednak to prawda. Powiedziałem do siebie spoglądając na przerażonego strażnika Jeziora, stojącego bezradnie po jego drugiej stronie jak najdalej od śmieciaka giganta. Zawsze dostojny i dumny, teraz skulony i bezradny bełkotał coś niezrozumiale do siebie samego.
-Nie może być! Krzyknąłem wściekle spinając swojego wiernego rumaka do opętańczej szarży wkoło jeziora.
Pod wpływem dzikiego szału wywołanego słuszną złością, wyciąłem w pień wszystkie pomniejsze śmieciaki które rozzuchwalone poczynaniami ich gigantycznego pobratymca, zaczęły tłumnie ściągać zewsząd nad Jezioro, by zająć je dla siebie.
Gdy opadł pył wzburzony w powietrze intensywnością tej jakże nierównej walki, spostrzegłem że na mojej drodze stoi już tylko "jedynie", ten ciężki i złowieszczy olbrzym.
Burknął gniewnie i ruszył w moją stronę.
-Umykaj dziecko! Pędź ile sił! Rozniosło się w powietrzu wraz z delikatnym podmuchem wiatru.
Nie zastanawiając się długo skąd płynie ten aksamitny głos, czmychnąłem czym prędzej zostawiając za sobą rozzłoszczonego olbrzyma.
Gdy odjechałem na bezpieczną odległość, moim oczom ukazał się widok zapierający dech w piersi. Dwie piękne, świetliste kule wynurzyły się z głębin Jeziora, topiąc całą okolicę w oślepiającym blasku. Jedna z tych niewypowiedzianie cudownych istot przepłynęła w powietrzu, zatapiając się na kilka chwil w moim sercu. Fale ciepła rozlały się po całym moim ciele. Poczułem że wracają mi siły, umysł rozjaśnia się, a złość i zwątpienie ustępuje miejsca poczuciu słuszności czynów które dokonuje.
Spojrzałem na ogromnego śmieciaka w oddali, a w głębinach mojego wyciszonego teraz umysłu rozbrzmiał delikatny głos.
-Jeszcze nie pora moje dziecko. Na wszystko przyjdzie odpowiednia chwila.
Świetliste kule rozprysnęły się miliardem skrzących motyli, które z gracją pofrunęły ku nieskończonej przestworzy błękitnego nieba.