Mroczny Las


Czas w tym miejscu zdawał się nie odgrywać żadnej roli. Nie byłem w stanie stwierdzić ile dni minęło od momentu wejścia do lasu. A może jedynie godziny. Z tym że spałem już kilka razy.



Otoczenie spowijała kompletna ciemność ze względu na gęstość drzew, a wokół panowała śmiertelna cisza. Z początku było to przerażające, lecz z czasem stwierdziłem że nic mi raczej nie grozi. Otóż las układał mi całą ścieżkę którą podążałem. Niemożliwością było pójść gdzie się chce, gdyż niezwykłe drzewa zdawały się wyrastać w kilka chwil, wyznaczając z samych siebie jedyną możliwą drogę.
Kończył mi się prowiant, a ja powoli miałem dość zaistniałej sytuacji. Nie mogłem też być pewien czy nie jestem zwodzony. Być może las kręcił mną w kółko, bawiąc się moją bezradnością i czekając, aż padnę z wycieńczenia.

Zrezygnowany swoim położeniem, chciałem się już położyć i powiedzieć do lasu, "chrzań się", gdy nagle moim oczom ukazało się drobne światełko w oddali.
Ruszyłem pędem potykając się o wszędobylskie konary. Wypadłem na wielką polanę skąpaną w słońcu. Dosłownie gdyż drzewo, jakby wiedząc co robi, złośliwie złapało mnie za nogę, bym się przewrócił.

Było tu wprost cudownie. Wkoło latały barwne motyle, cała polana usłana była kolorowymi kwiatami, a całości tej magicznej scenografii dopełniał śpiew ptaków. Dwa zające przemknęły obok mnie, biegnąc chyżo zaczerpnąć łyk wody z sadzawki, która znajdowała się w samym centrum tego magicznego miejsca. Poszedłem w ich ślady.
Idąc spojrzałem w górę, na błękitne niebo.
SMOK! Leciał tak wysoko, że nie zdołałem dostrzec, czy to "pupil" Tomazino.
Spostrzegłem za to obiekt który zdawał się przybliżać do mnie z ogromną prędkością. Będąc wyczerpanym, nie zdążyłem należycie szybko zareagować. Owo coś spadło z nieba wprost na moją głowę.

Ostatni widok jaki zapamiętałem, to dwa zające obwąchujące moją twarz. Wydawało się że są rozbawione tym co mnie spotkało.
Zapadła ciemność.